
Bardzo często na plenery wozi mnie mój mąż Jacek. Czasami wyjeżdżamy bardzo wcześnie rano. Nie mam siły siedzieć i obserwować, gdzie jedziemy. Spałam więc w swojej „alkowie” w kamperze, a Jacek gdzieś jeździł po ciemku, po szutrowych drogach.
Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Pojezierze w Olsztynie
Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne Pojezierze w Olsztynie


Bardzo często na plenery wozi mnie mój mąż Jacek. Czasami wyjeżdżamy bardzo wcześnie rano. Nie mam siły siedzieć i obserwować, gdzie jedziemy. Spałam więc w swojej „alkowie” w kamperze, a Jacek gdzieś jeździł po ciemku, po szutrowych drogach.

Któregoś razu, na zdjęcia, wybrałam się nad jezioro Dejguny. Było mroźnie, a nad jeziorem skutym lodem unosiła się mgła.

Zdjęcie powstało 28 stycznia 2016 roku. Jechałem wtedy z Białegostoku do Warszawy i spieszyłem się by zdążyć na urodziny mojej siostry Magdy.

Aleksander, Pan na Zamkach w Olsztynie i Kwidzyniu, przy kuflu piwa, zwierzył mi się z marzenia, aby po wieloletniej państwowej służbie, kiedy ma prawo oczekiwać co mu się po prostu należy, rozwiązać jeszcze zagadkę, która niewątpliwie ma charakter kryminalny. Chodzi o zdarzenie sprzed lat. Dotyczy kradzieży mienia państwowego, jakimi były cukierki miętowe ,przechowywane w skrytce znajdującej się w prawej szufladzie ,jego służbowego biurka, na Zamku w Kwidzynie.
Aleksander uzasadnił głębię tego dramatu, wyjaśnił rolę i znaczenie cukierków miętowych w kontekście zarządzania Zamkiem. Otóż cukierki były niezbędne w pracy z racji na częste kontakty z „całuśnymi” muzealnikami ze wschodu. Miętusy należały do służbowego wyposażenia Aleksandra , tak jak długopis, ołówek czy gumka i były również kupowane na fakturę. Aleksander potraktował zniknięcie cukierków jak kradzież mienia państwowego.

Przyzwyczailiśmy się do kolejnych fal pandemii, kolejnych obostrzeń, kolejnych zamrożeń, zamykania, otwierania. Maseczki, dezynfekcja, dystans, lockdown, ale jakoś sobie radzimy.

Jest 26 kwietnia 1997 roku. Zbigniew Marek Hass w teatrze wystawia „Operetkę” Witolda Gombrowicza. Dzień wcześniej spotykam się z ówczesnym szefem działu kulturalnego Gazety Wyborczej w Olsztynie Tadeuszem Szyłłejką. W krótkich słowach przedstawia zadanie:
– Dyrektor Teatru Jaracza, nie dał zdjęć ze spektaklu więc musimy te zdjęcia zrobić w teatrze, na premierze. Mówię, że w teatrze na premierze nie można robić zdjęć, można co najwyżej klaskać…
– On – I o to właśnie chodzi. Będziemy klaskać ale na łamach gazety.

Oddział covidowy. Wszyscy jesteśmy tu wyczerpani. Odpoczywam patrząc w okno. Szukam na zewnątrz porządku i normalności, których brak tu w środku. Nagle spada śnieg. Zabiela chodniki. Biel wnosi tyle spokoju, że aż wydaje mi się to nieracjonalne.

W 2019 roku na jednym z bloków w Białymstoku powstał mural… Zenka Martyniuka, przez jednych lubianego, przez drugich mniej.

Wzdłuż drogi do Władysławowa, za Puckiem, wiatraki mielą wiatr. Hipnotyzujące olbrzymy. Nie mogłam od nich oderwać wzroku, są takie majestatyczne, monotonne, zajęte sobą.

Gazeta Wyborcza (jeszcze czarno-biała), 20 kwietnia 1997, Olsztyn, Regionalny Ośrodek Kultury, rozdanie nagród w wojewódzkim przeglądzie prasy regionalnej. Ranga uroczystości delikatnie mówiąc, niewielka. Gazeta opublikowała zamiast zwyczajowego obrazka ze sceny z dyplomami … to zdjęcie:

W tamtej chwili burza nie nadchodziła, lecz umykała w dal od Bisztynka, za to wyszło słońce.