Odszedł nasz kolega Czarek Stankiewicz.
Zbyt wcześnie, aż trudno uwierzyć. Smutno…
Pożegnanie Czarka odbyło się w sobotę 13 maja. Spoczywa na Cmentarzu Komunalnym, przy ul. Poprzecznej.
Wspomnienie o Czarku słowami Tomka Boenke
Odejście Czarka dla wielu było olbrzymim szokiem. Już informacja sprzed majówki, że trafił do szpitala, napawała niepokojem, bo jak to, Czarek? Ten niezniszczalny, twardy, męski w 100 % gość w szpitalu? Byłem pewny, że się z tego wyliże, wszak ciągle był w kontakcie z rodziną, przyjaciółmi, odbierał telefony. Głos miał wprawdzie już nie taki silny, jak na antenie radiowej, ale informacja z wtorkowego poranka od jego córki była z tych najgorszych.
Z Czarkiem znamy się (tak, bo wciąż nie mogę uwierzyć w jego odejście) od blisko 30 lat. Ja swoje pierwsze kroki stawiałem w olsztyńskim oddziale Gazety Wyborczej w redakcji sportowej. Czarek pracował w legendarnym Radiu WAMA, które szturmem wtedy zdobyło lokalnych radiosłuchaczy. Jak mówił mi w rozmowie Ireneusz Iwański, założyciel stacji, Czarek był reporterem od wszystkiego. Już wtedy przejawiał talent dziennikarza śledczego. Może niewiele osób to dzisiaj pamięta, ale mocno siedział w temacie Stomilu. Stąd co chwila spotykaliśmy się czy to na stadionie czy na korytarzach klubowych. Przeżywający wówczas najlepsze lata klub co i rusz był targany jakimiś aferami wewnątrzklubowymi. Wtedy nie było telefonów komórkowych, więc zdobycie informacji często wymagało innego sposobu. Nie wiem skąd, ale Czarek zawsze zdobywał najszybciej informacje z klubu, czym bardzo denerwował wtedy ówczesnych działaczy. Bo zawsze to były informacje w 100% prawdziwe. Po latach okazało się, że jednym z jego informatorów był znakomity piłkarz, ale i wędkarz, bo wędkarstwo było drugą pasją Czarka. Nic dziwnego, że znaleźli wspólny język.
Bodajże w 1994 r. Czarek rozpoczął karierę prasową – przeszedł do Gazety Wyborczej. Zaczął się specjalizować w tematyce kryminalnej. Był bardzo ceniony przez wielu policjantów i prokuratorów, co wcale nie jest takie oczywiste. Za to nienawidzili go olsztyńscy mafiosi, którym mocno zalazł za skórę swoimi artykułami. Zawsze był bezkompromisowy, odważny, do dziś pamiętam, jak do redakcji na Głowackiego 28 przyszedł jeden z lokalnych gangsterów i próbował go zastraszyć mówiąc o jego kilkuletniej córce, która zresztą często biegała po dziennikarskich pokojach. Czarek hardo kazał mu opuścić redakcję.
Gdy Gazeta Wyborcza stała się dla niego zbyt mała, trafił do opiniotwórczej wówczas Gazety Olsztyńskiej. To był transfer z tych galaktycznych, coś w rodzaju przejścia Figo z Barcelony do Realu. Już wtedy był gwiazdą pióra. Redakcja mieściła się jeszcze przy ul. Towarowej, wydaje mi się, ale mogę się mylić, że Czarek siedział wówczas w niewielkim pokoiku z Czesławem Kłostowskim, najlepszym znawcą od druku, jakiego znałem. Obaj uwielbiali palić (wtedy można było to robić w pracy), więc można sobie wyobrazić, ile siekier można było u nich powiesić. Dla Czarka redakcja była drugim, a może pierwszym domem. Często był ostatnią deską ratunku dla redaktora, który dzwonił wieczorem do redakcji miejskiej na Partyzantów (główna redakcja mieściła się na peryferiach Olsztyna), gdzie już był tylko Czarek, bo zdarzył się wypadek albo pożar i czy mógłby coś napisać. Czarek mimo że wychodził do domu, ochoczo cofał się do komputera, wyciągał słynny notes z telefonami i za pół godziny redaktor miał na pulpicie komputera gorący artykuł. Ten notes to w ogóle legenda. Czarek miał kontakty do wszystkich ważnych osób, nie tylko tych z Olsztyna. Telefon do Leszka Millera? Nie mam, ale mój kolega jest jego prawą ręką, poczekaj, zaraz coś ustalę. Tadeusz Gołębiewski, ten od hoteli? Czarek już dzwoni i słyszę w tle „Cześć Tadeusz, skończyłeś już ten remont pokoi, bo chciałem się wybrać z córkami?”. Potem przyszło Radio ZET, choć był czas, że pracował tu i tu. Gdy były potężne zamieszki w Kairze, Czarek chyba jako jedyny korespondent nadawał na żywo z placu ze stolicy Egiptu, choć w każdej chwili ryzykował życiem.
Do dziś za to pamiętam historię z Olsztyńskiej, która odmieniła nie tylko jego życie. Niedziela popołudnie, Czarek wrzuca krótki tekst redaktorowi prowadzącemu. Basia Barczuk po przeczytaniu parozdaniowego materiału natychmiast dzwoni do Czarka na Partyzantów i tłumaczy, że to jest materiał petarda i że trzeba pojechać na miejsce, wziąć fotoreportera, porozmawiać z ludźmi. Że to jest materiał na okładkę. W tym przypadku zabrakło mu instynktu, na szczęście Basia czuwała. Na szczęście, bo potem dzięki tej historii poznał miłość swojego życia. Ta historia to słynny lincz we Włodowie, a miłość to mecenas Małgorzata Lubieniecka, która broniła sprawców linczu.
Z mediów odeszliśmy ponad dekadę temu, ale znów los splótł nasze życie. Współpracowaliśmy biznesowo z naszym wspólnym przyjacielem Tobiaszem, po tych latach życia na petardzie ostatnie lata dla Czarka wydawały się spokojniejsze. Mniej pracował, zaczął podróżować, bardzo udzielał się rodzinnie. Po wybuchu wojny bardzo mocno zaangażował się w pomoc humanitarną na Ukrainie. Niestety, ku mojemu ubolewaniu pasję wędkarstwa zamienił na polowanie. Ale jak to on, i w tej dziedzinie okazał się mistrzem. Umawialiśmy się parę dni temu na majową wyprawę na szczupaki, a Czarek potrafił je łowić, jak mało kto. Niestety, miejsce na łódce zostanie puste, ale w mojej pamięci pozostaniesz Czarku na zawsze. Zapamiętam Cię jako znakomitego kompana, miłośnika znakomitej nadmorskiej kuchni, kochającego nad życie swoje córki i swoją żonę. Żegnaj!
Tutaj relacja Czarka z Bezled: