Foto z anegdotą: Marek Sowa

W roku 2018 w Warszawie odbywał się marsz niepodległości. Jako że była to setna rocznica odzyskania przez Polskę wolności, do stolicy zjechały rzesze ludzi z różnych zakątków kraju.

Główny przemarsz odbywał się ulicami miasta, a wśród tysięcy flag powiewających na wietrze jedna była naprawdę wyjątkowa. Była to specjalnie uszyta kilkudziesięciometrowa biało-czerwona płachta niesiona przez setki osób. Przedzielała ona ulicę na dwie strony i w pewnym sensie symbolizowała podziały jakie widać w naszym narodzie. W pewnym momencie zorientowałem się, że po drugiej stronie są moi znajomi i machają do mnie, nawołując bym do nich podszedł. No tak, tylko jak? Po chwili namysłu szybko zanurkowałem pod flagę, a moim oczom ukazał się zaskakujący widok. Pod falującą płachtą ujrzałem dziesiątki ludzi, dorosłych i dzieci, przechadzających się, bawiących, prowadzących rozmowy itp. Po drodze na drugi skraj zrobiłem kilka szybkich zdjęć. Kiedy byłem już na „drugim brzegu” znajomi przywitali mnie gorącymi uściskami, a ja wspominając widok spod flagi pomyślałem, że może nie jesteśmy aż tak bardzo podzieleni jak to widać na zewnątrz.