Lubię mgły nad jeziorami, świty mleczne, bo ospałe. Kiedy bielą się bez brzasku, czekam na nie niespokojna, wtedy ruszam; biorę plecak z aparatem, obiektywy też, i statyw. Bo ja wczoraj już widziałam te ujęcia, w mętnej bieli, mam je w głowie, już je nawet kadrowałam.
Zostawiłam plecak obok ławki, zapatrzona w pomost, w mgłę, i na łodzie, takie jakby, już bez chęci, by odpłynąć; o plecaku zapomniałam, rozstawiłam statyw i robiłam zdjęcia. Potem chciałam zmienić głębię, bo te wiotkie liście brzozy, już od wczoraj nie dawały mi spokoju; tu potrzebny inny był obiektyw, ten z plecaka, wracam, ale tam go nie ma!. Oż, o rety – zapomniałam! Siadłam obok zdruzgotana, takie światło teraz spływa, a to licho wszystko wzięło, koszmar jakiś, czasem płaczę, teraz właśnie – ależ jestem pokręcona…(!)
No i wtedy z mgły wyłonił się osobnik, ciut otyły, taki wędkarz, choć bez wędki, ale w dłoni trzymał mój obiektyw.
– Czy przypadkiem to nie pani zguba?
– Ależ moja! Pan to znalazł? – zdumiona pytam.- Gdzie go zostawiłam?
– To ma pani szczęście, łowię ryby tam za drzewem, chłopak taki tam przechodził i obiektyw trzymał w ręce, na mój widok schował; byłem pewny, że nie jego; odebrałem mu.
Panią przedtem tu widziałem, z aparatem, jak robiła pani zdjęcia, teraz pani coś szukała – to na pewno tego obiektywu.
Dziękowałam wędkarzowi dość wylewnie, ale czasu było mało, światło rzedło, brzoza więdła, łódki jakby niespokojne, trzeba zrobić było zdjęcie.