Fundator

 

 PERSONALIA

Nazwisko: Sałuda (od urodzenia – 20.09.1927).
Imię: Bronisław (od chrztu świętego).
Rodzice: Jan i Aniela z Lebiodów.
Miejsce urodzenia: wieś Mystkowice, gm. Dąbkowice (dawniej z siedzibą w Jamnie, obecnie w Łowiczu).

Wykształcenie: szkoła podstawowa w Bocheniu; matura – Liceum Kupieckie w Łowiczu; Studia inżynierskie – Wyższa Szkoła Gospodarstwa Wiejskiego w Łodzi i Wyższa Szkoła Rolnicza w Olsztynie; magisterium – Wyższa Szkoła Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie; doktorat – Instytut Ekonomiki Rolnej, Warszawa.

Zatrudnienie: Zarząd Wojewódzki „Wici”, Łódź; Zarząd Wojewódzki Związku Młodzieży Polskiej, Łódź; Rozgłośnia Polskiego Radia Łódź (kierownik redakcji wiejskiej); Rozgłośnia Polskiego Radia, Olsztyn (redaktor naczelny); Polskie Radio Warszawa, (korespondent); Akademia Rolniczo-Techniczna, Olsztyn (adiunkt); Instytut Ekonomiki Rolnej, Warszawa (adiunkt); Ośrodek Badań Naukowych im. Wojciecha Kętrzyńskiego, Olsztyn (adiunkt).

Praca społeczna: Związek Harcerstwa Polskiego, drużyna Liceum Handlowego, Łowicz (zastępowy); Zarząd Powiatowy „Wici”, Łowicz (prezes); Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne „Pojezierze”, Olsztyn, (od 1956 roku członek zarządu głównego, od 1989 prezes).

 

 LICEUM KUPIECKIE ORAZ PRZYDATNOŚĆ ZDOBYTEGO WYKSZTAŁCENIA

Nie dane mi było pracować w wyuczonym zawodzie lecz zdobyta wiedza w zawodowej szkole średniej miała praktyczne zastosowanie. Jeszcze przed maturą umiejętności nabyte pod kierunkiem prof. Henryka Żabki (technika reklamy) zaowocowały wykonaniem mini szyldu dla zegarmistrza rezydującego na Zduńskiej. Pracę wykonałem „za friko”, lecz fakt, że przez wiele miesięcy moja praca mogła zdobić okno wystawowe, dawał jakąś satysfakcję; została ona wzmocniona, gdy zdobyłem pieniężną nagrodę za plakat w konkursie ogłoszonym przez spółdzielnię rolniczą. Co by nie mówić, te dwa drobne fakty wzmagały u kilkunastolatka pewność, że gdyby co, to w ostateczności zdobyte umiejętności ewentualnie mogłyby zostać przekształcone w konkretny dochód, mogłyby ułatwić zdobycie przysłowiowego kawałka chleba.
W życiu w pewnym momencie zaczęła mi się przydawać nawet stenografia, szczególnie gdy dla pamięci trzeba było coś szybko zanotować lub gdy zależało by osoba postronna nie mogła odczytać tego zapisu; właśnie wtedy przydawały się „znaczniki”, do wkuwania których zachęcał nas prof. Dyło, (poza stenografią wykładał również towaroznawstwo).

Właśnie dzięki takiemu wykształceniu zyskałem pewien komfort, poczucie pewności, mogłem mieć własne zdanie, trudniej było mnie zastraszyć. Wiedziałem, że w razie wyrzucenia z jakiegoś stanowiska, to w ostatecznym razie przycupnę gdziekolwiek, zajmę się np. księgowością lub stanę za ladą sklepową i będę sprzedawcą.

 

 PRACA ZAWODOWA

Dzięki temu, że nie poprzestałem na maturze, że pracowałem dalej nad sobą, udało się uchylić od tzw. nakazu pracy, mogłem sam decydować o miejscu zatrudnienia. I tak się składało, że przez ponad czterdziestoletni okres zawodowej aktywności nigdy nie nudziłem się przy niechcianej robocie, robiłem zawsze to co mnie interesowało. Zacząłem od pracy w organizacjach młodzieżowych, a gdy poczułem, że nachalne upolitycznianie nie satysfakcjonuje mnie, zająłem się dziennikarstwem; w radiu nawet awansowałem, lecz w miarę dojrzewania i ten zawód, po 25. latach przestał być atrakcyjny; dyspozycyjność uwierała jak źle skrojony garnitur. Pracownicy naukowi mniej zarabiali, lecz mieli więcej swobody. I tak dotrwałem do emerytury, na którą przeszedłem jako siedemdziesięciolatek.
Zwrot o „przejściu w stan spoczynku” nie oddaje mojej obecnej sytuacji. Ja po prostu nie odpoczywam, nie mam czasu. Praca społeczna w stowarzyszeniu „Pojezierze” oraz prowadzenie jednoosobowego, niszowego wydawnictwa „Oficyna Druków Niskonakładowych” oraz praca nad własnymi książkami wymusza aktywność i co najgorsze jest mi z tym dobrze. W miarę przybywania lat, coraz bardziej gruntuje się we mnie przekonanie, że nie zdążę wykonać tego wszystkiego, co chodzi mi po głowie.

 

WSPOMNIENIA O PROFESORACH

O prof. Dyło i Henryku Żabce już wspomniałem. Carem i bogiem w okresie gdym pobierał nauki w łowickiej handlówce był dyrektor Wysocki; chodząca powaga, trzymał nas na duży dystans, swoim zachowaniem wymuszał szacunek, oschły, ale miał opinię człowieka sprawiedliwego. Polskiego uczyła nas pani Ficka, osoba w bardzo zaawansowanym wieku. Mieszkała sama we własnym domku z ogrodem na ulicy Podrzecznej. Trochę sobie z niej dworowaliśmy (oczywiście za plecami), ale tak chłopy jak i dziewczęta zachodzili do niej; latem na poziomki, śliwki lub maliny, a na jesieni by pomóc pani profesor w zerwaniu jabłek, sprzątaniu opadłych liści oraz przygotowaniu grządek pod przyszłoroczne nowalijki. Pamiętam panią Plewińską (wykładała geografię gospodarczą) oraz profesor Benoit od niemieckiego (była matką aktora sławnego w latach późniejszych). Języka niemieckiego w czasie okupacji, ze zrozumiałych względów, nie uczyliśmy się zbyt chętnie. Ale byłem zadowolony, gdy w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku w Kongo mogłem, pomagając sobie rękoma, porozumieć się z niemieckim zakonnikiem, który ułatwił zbłąkanemu w obcym mieście trafić na plebanię w Makala Mgundza, gdzie rezydowali polscy misjonarze.

Skoro padło już słowo „okupacja”, to trudno się powstrzymać od retorycznego pytania, czy nasi wychowawcy i sam dyrektor Wysocki wiedzieli o konspiracji , w którą zaangażowani byli ich uczniowie. Składaliśmy pojedynczo po lekcjach w pustej klasie uroczystą przysięgę. Byliśmy zorganizowani w piątki zżytych z sobą kolegów. Nikt nie miał prawa wiedzieć o przynależności do tajnej organizacji innych uczniów; jedynie domyślaliśmy się istnienia w szkole innych zakonspirowanych piątek. Jednak nikt z nas nie wiedział, kto należał do sprzysiężenia. Jak ściśle ta zasada była przestrzegana dowiedziałem się dopiero wiele lat po zakończeniu wojny, gdy okazało się, że do Szarych Szeregów należał również mój serdeczny przyjaciel, z którym przez prawie dwa lata mieszkałem na stancji, w tym samym pokoju. Może właśnie dlatego nie było w naszej szkole żadnej wsypy.

Jako ciekawostkę i przyczynek do historii szkoły przytaczam kilka szczegółów z moich konspiracyjnych doświadczeń; na zajęcia bronią (rozbieranie, konserwacja i składanie pistoletu) chodziłem do mało mi znanego starszego kolegi o nazwisku Kochanek. Po 1989 roku odnalazłem go w nie najlepszym zdrowiu w Piotrkowie Trybunalskim. Poznał mnie, lecz nie pamiętał niektórych szczegółów. Pocztą przesłał mi poświadczony notarialnie certyfikat, że byłem szkolony na wywiadowcę. Dokument ten przechowuję wśród moich papierów, jako świadectwo tamtych dni. Ten przełożony wiedział, że mam rower i pewnie dlatego pewnego dnia otrzymałem zwitek cienkiej bibułki i ustne polecenie oddanie tego grypsu określonemu człowiekowi zamieszkałemu we wsi pod Kirnozią. Wiedziałem, że mam dostać i przywieźć rozkazodawcy rewolwer. Spotkanie odbyło się, lecz pistoletu nie otrzymałem. Najwidoczniej nie budził zaufania mój chłopięcy wygląd. Dostałem natomiast i przywiozłem do Łowicza lornetkę.
Po tej przydługiej dygresji czas wrócić do porzuconego tematu. Jednym z nauczycieli języka polskiego w handlówce był poeta Leon Rygier. Starszy, a nawet całkiem stary, jowialny pan z długą siwą brodą. Trafił do Łowicza po powstaniu warszawskim. Jego gawęd o literaturze i polskich literatach słuchało się z zapartym tchem. Ludzi, o których opowiadał, znał z autopsji. Jako pierwszy mąż Zofii Nałkowskiej, zżyty był ze środowiskiem bohemy, nie tylko zresztą warszawskiej. Traktował nas bardzo poważnie i nie unikał pikantnych szczegółów. Kto z kim, kiedy, gdzie. Do dziś pamiętam na przykład, jakiego koloru różę, i w którym miejscu miała przypiętą do sukni Deotyma na jednym z karnawałowych balów dziennikarzy, literatów i aktorów. Imponował nie tylko śmiałością w kreśleniu postaci, umiał poza tym zachować w tym opisie, nawet drastycznych scen, umiar i elegancję. To, co mówił nigdy nie było wulgarne.
Na jego lekcjach zawsze bywały komplety, nikt się nie wiercił i nie rozmawiał. Teraz czuje się pełen winy, że po zdaniu matury nawet nie zainteresowałem się losem tego miłego i mądrego człowieka. Nie wiem, czy wrócił do Warszawy, gdzie i kiedy umarł; nie wiem nawet, gdzie szukać jego grobu.

 

Z CZEGO JESTEM NAJBARDZIEJ DUMNY ?

Na tak postawione pytanie bardzo niezręcznie jest odpowiadać, gdyż nazbyt łatwo popaść w samochwalstwo.
Studiowałem na trzech wyższych uczelniach, lecz nie wziąłem nawet grosza stypendium, którego otrzymanie wówczas nie stanowiło żadnego problemu. Skoro pracowałem, więc nawet mi to do głowy nie przyszło. Ale byłbym kłamcą, gdybym twierdził, że władza ludowa nic mi nie pomogła. W bardzo trudnym okresie, gdy stałem przed dylematem iść do miasta kończyć handlówkę, czy zostać na gospodarstwie by pomagać matce w prowadzeniu gospodarstwa rolnego, w desperacji, nie wierząc raczej w pozytywny efekt, napisałem podanie do łowickiego komendanta Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (pełnił wtedy tę funkcję, jeśli dobrze pamiętam, obywatel Salomon). Prosiłem o przydzielenie jednego z plennych Niemców, których wtedy wykorzystywano do porządkowania miasta. Przydzielono mamie Niemkę z Besarabii. Odżywiła się kobieta na wiejskim wikcie; po paru miesiącach wymieniono ją na łódzkiego Niemca, w podeszłym wieku, który pobył u nas do zimy, zwędził moje robocze ubranie i nawiał, pozostawiając w zamian hitlerowski szynel i futrzaną ruską czapkę uszatkę.
Była to znacząca pomoc, dzięki której matczysko jakoś dawała sobie radę na gospodarce tego pierwszego powojennego lata. Ja uczyłem się, pomagając tylko podczas wakacji. Następny rok już był łatwiejszy, gdyż z Germanii wracali ludzie wywiezieni na przymusowe roboty i łatwiej było znaleźć kogoś do pomocy.

Nie mam potrzeby wstydzić się swoich publikacji książkowych:

„Renciści w PGR-ach województwa olsztyńskiego” Olsztyn 1969.
„Problemy socjologiczne Państwowych Gospodarstw Rolnych” – skrypt dla słuchaczy studiów podyplomowych olsztyńskiej Akademii Rolniczo-Technicznej (1973).
„Francuskie organizacje rolnicze” Warszawa 1975 (współautor).
„Nie tylko do śmiechu”, dowcip polityczny lat 1945 – 1989, Warszawa 1991.
„Chłop, rolnik, farmer” Warszawa 1991.
„Bigos myśliwski” Olsztyn 1995.
„Królowe polskie na łowach”, Olsztyn 2000.
„Tajemnice i kontrowersje – zrzut na placówkę ‚Łąka’ koło Mystkowic”, Olsztyn 2005.
„Łowy władców polskich”, Olsztyn 2007.
„Humor polityczny 1989-2014”, Olsztyn 2014.
„Kalendarz historyczny Polski Północnej ze szczególnym uwzględnieniem Warmii i Mazur od początków
polskiej państwowości z rokiem 1945 włącznie” (w przygotowaniu).
„Mystkowice wieś powiatu łowickiego” (w przygotowaniu).
„Pierwsza polska encyklopedia łowiecka” (w przygotowaniu)

Publikacji w różnych czasopismach i audycji radiowych nie wymieniam, bo zajęło by to zbyt dużo miejsca. Niektóre, szczególnie robione w duecie z redaktor Alicją Maciejowską, były nagradzane w konkursach organizowanych przez Radiokomitet oraz inne centralne instytucje. Wspomnę tylko o jednej, która nie była co prawda nagrodzona, lecz ma związek z historią Ziemi Łowickiej: „Nad Bzurą roku pamiętnego”. Była ona wielokrotnie powtarzana w pierwszym i drugim programie Polskiego Radia.
Za życiowy sukces uważam uwieńczone sukcesem starania o budowę nowego budynku olsztyńskiej rozgłośni Polskiego Radia oraz zainicjowanie i współudział w Społecznym Komitecie Budowy w Olsztynie pierwszego nadajnika telewizyjnego.
O moim jednoosobowym wydawnictwie pod nazwą „Oficyna Druków Niskonakładowych” wspomniałem wcześniej, tu wspomnę jedynie, że „firmę” prowadziłem od 1992 roku. Ma ona na koncie kilkanaście wydanych tytułów. Nie przyniosła co prawda liczących się dochodów; lecz oczywistym sukcesem jest jednak fakt, że nie była obciążona żadnym długiem. To przedsięwzięcie to z całą pewnością także prawie namacalny efekt maturalnego wykształcenia zdobytego w łowickim Liceum Kupieckim.

Wydawnictwa Oficyny Druków Niskonakładowych

Leo Lipski, Piotruś, Zbiór opowiadań, 1995.
Łucja Pinczewska-Gliksman, Tomik poetycki, 1995.
Viola Wejn, Mezalians, 1996.
Leo Lipski, Niespokojni, 1998.
Lucie Cytryn-Bialer, Dla Ciebie Nelly, 1998.
Jan Dąbrowski, Szeherezada, 2000.
Władysław Lipecki, Opowieści żeglarskie, 2000.
Wilga Badowska, Malarstwo, 2003.
Alina Głowacka, Alicja Maciejowska, Pisane mikrofonem, 2004.
Władysław Lipecki, Opowieści morskie, 2004.
Jan Dąbrowski, Miejsce na ziemi, 2005.
Zaczęło się w 1945, red. Jan Dąbrowski, 2005.
Ostródzianie o swoim mieście, red. Jan Dąbrowski, 2007.
2010 rok wielkich rocznic miast i wsi powiatu ostródzkiego, red. Jan Dąbrowski, 2010.
Helena Piotrowska, Czyżby diabeł ostatnią skrzynię otworzył?, 2013.
Helena Piotrowska, W warkoczu spalin, 2014.
Stanisław Wieczorek. Pro Memoria. 2015.

 

A CO JESZCZE W DUSZY GRA ?

W miarę upływu lat coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że zabraknie mi czasu, że nie zdążę zrealizować wszystkich moich planów, ale póki co nie opuszczam rąk i staram się działać w myśl starej maksymy: dobry koń pada w biegu.
Zmagając się ze złośliwą bestią jaką niewątpliwie jest komputer, pracuję nad:
– monografią rodzinnej wsi „Mystkowice wieś powiatu łowickiego”. Istnieje tymczasem tylko niedoskonały maszynopis. Czystopis tymczasem liczy zaledwie kilkanaście stron.
– ”Kalendarzem historycznym Polski północnej ze szczególnym uwzględnieniem Warmii i Mazur od początków państwowości polskiej do roku 1945 włącznie”. Praca na ukończeniu i czeka na wydawcę. Objętość 2000 (dwa tysiące) stron maszynopisu. Obszerne fragmenty „Kalendarza” publikujemy na łamach strony internetowej „Pojezierza”.
– ”Pierwszą polską, autorską, ilustrowaną encyklopedią łowiecką”. Około 20 000 haseł.
– ”Abecadło Sałudy”, tytuł roboczy, tom istnieje tymczasem tylko jako pomysł, lecz materiał źródłowy skompletowany.

Marzy mi się ponadto Łowicka Fundacja Oświatowa (skromne stypendium lub coroczna nagroda za najlepszą publikację książkową). Szukam współuczestników dla tej inicjatywy. Jednym z nich mogłaby być np. łowicka Szkoła Handlowa i Ekonomiczna, która jest przecież moją „Alma Mater”.

Bronisław Sałuda