ALFABET SAŁUDY. Piotr

W marcu 1954 roku, kilka dni po tym, jak objąłem stanowisko kierownika Ekspozytury Polskiego Radia w Olsztynie, odwiedził mnie smutny pan, mignął przed oczyma legitymacją Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i poinformował że redaktor Piotr Napiórkowski został aresztowany. Próbowałem dowiedzieć się o co chodzi, lecz mój gość zasłonił się tajemnicą, odchodząc poprosił o przygotowanie szczegółowej opinii, obiecując, że przyjdzie ją odebrać dnia następnego.

Znalazłem się w dość trudnej sytuacji. Piotr mieszkał w Szczytnie, Radio nie miało własnego środka lokomocji, a czas naglił. Zresztą nie uważałem za stosowne opierać się na informacjach osób mnie nieznanych. Postanowiłem pojechać po bandzie. Wysmażyłem arcy pozytywną rekomendację: dobry mąż i ojciec o demokratycznych poglądach, posiada jak najbardziej słuszne społeczne pochodzenie (syn małorolnego chłopa gospodarującego na kurpiowskich piachach). Poza tym niezbywalnie zdolny pracownik, którego nieobecność w pracy, poważnie utrudni działalność propagandowej instytucji jakim jest Polskie Radio. Mniemałem, że nawet jeżeli władze uznają, że w jakimś punkcie mijam się z prawdą, to wyłgam się małą znajomością środowiska, którego nie zdążyłem poznać.

Napiórkowski znał treść mojej o nim opinii, gdyż była ona wpięta do akt, które otrzymał do wglądu przed rozprawą sądową. Wielokrotnie wspominał, że tak globalnie pozytywnej charakterystyki, wcześniej ani później, nikt mu nie wystawił.

Piotr wyszedł z kryminału niedługo po wyroku, bo na poczet kary zaliczono mu prawie półroczny pobyt w areszcie śledczym i do śmierci wśród redaktorów rozgłośni zadziwiał sprawnością pióra, a w środowisku olsztyńskich żurnalistów rej wodził jako nie stroniący
od mocniejszych trunków biesiadnik, zdolny do samodzielnych sądów brat łata i potrafiący pożartować, równiacha.

Czas by powiedzieć coś o przyczynach dla których Napiórkowskiego ubecja wtrąciła do tiurmy. To niecodzienna i dość zwiła sprawa. Piotr postanowił się zemścić na tajnym współpracowniku Urzędu Bezpieczeństwa, który zaczął sypiać z jego żoną. Ubecja nie mogła tego puścić płazem i uznała, że to stricte polityczna i antypaństwowa działalność.

A oto szczegóły. U Napiórkowskich huczne przyjęcie z okazji imienin pani domu. Wśród zaproszonych jest wspomniany kochanek. Po którejś kolejce, nadchodziła właśnie godzina dwudziesta, ktoś zaproponował, by posłuchać dziennika w BBC. Ktoś przerzucił z długich na fale krótkie, dostroił i po chwili rozległo się z głośnika znane „bum, bum, bum”.
Po wiadomościach w głośniku trzask i komunikat: Uwaga Szczytno, uwaga Szczytno! Komunikat nadzwyczajny. Informujemy, że (tu padło wiadome nazwisko) współpracuje
z bezpieką i należy się go wystrzegać”. Jakiś trzask i z głośnika popłynęła muzyka, lecz imprezowicze poczuli się jakoś nieswojo i pomału mieszkanie Napiórkowskich opustoszało.

Co by nie mówić, Piotr okazał się człowiekiem odważnym, mścił się kulturalnie, skutecznie
i z klasą – jak rasowy radiowiec.

Nawet jako aresztant redaktor Napiórkowski nie był w stanie pohamować swego sowizdrzalsko-zabawowego usposobienia. Jeden taki wyczyn znam z opowiadań klawisza, który pilnował znanego nam więźnia stanu.

Podczas rutynowej kontroli zawitał do pojedynczej celi Piotra sam naczelnik więzienia.
Po regulaminowym meldunku, więzienny dygnitarz zainteresował się pudełkiem stojącym
w kącie pomieszczenia.

– Co to takiego, co wy tam trzymacie?

– Melduję obywatelu naczelniku, mysz jest w tym pudle.

– ?

– Melduję, że złakomiła się, głupi,a na więzienny razowiec i teraz ona tak jak i ja, razem
w śledztwie, sobie siedzimy.

Głośne trzaśniecie drzwiami i zgrzyt klucza w zamku było odpowiedzią na aresztancki raport.

Piotr, czuł wewnętrzną potrzebę, potrafił i miał ponadto odwagę by podworować z ludowej władzy. Do Szczytna, dawnego Ortelsburga w Prusach Wschodnich z rodzinnych Kurpiów przybył pierwszą falą osadników. Ludzi z cenzusem brakowało więc, więc gdy zapisał się do Stronnictwa Ludowego awansował szybko i w stosunkowo krótkim czasie dochrapał się stanowiska burmistrza miasta powiatowego. Po wybuchu afery w Gryficach – tzw. odchylenie lewicowe (stosowanie prawem zakazanych metod przy organizowaniu spółdzielni produkcyjnych). To w tym mniej więcej czasie Piotr zjawił się w gabinecie powiatowego sekretarza partii.

– Przychodzę jako lojalny sojusznik jedynie słusznej Partii – zagaił. Chcę ostrzec, bo u nas
w Szczytnie, nie wszystko idzie jak należy. Towarzyszu sekretarzu nam się tutaj do naszego miasta zakradło nie lewicowe, lecz inne niemniej podejrzane  p r a w i co w e   o d c h y l e n i e !!!

– Bez dowodów nie uwierzę – skontrował partyjny bonza.

– To proszę wziąć mapę i prześledzić trasę pierwszomajowego pochodu. Jak ona skręca? Dlaczego ona zawsze zakręca w prawo? Trzeba myśleć przyszłościowo. Z tego mogą jeszcze być kiedyś licho wie jakie kłopoty.

Ziarno niepokoju zostało rzucone najwidoczniej na podatny grunt. Następny pochód pierwszomajowy miał lewoskrętną trasę!

Nie z przypadku Piotr Napiórkowski został dziennikarzem. Jakiś czas, nie będąc członkiem partii, wchodził w skład zatwierdzonego przez egzekutywę zespołu, który przed każdym plenum komitetu powiatowego przygotowywał programowy referat. Ta polityczna, bardzo odpowiedzialna robota polegała między innymi na kompilacji danych statystycznych, tekstów
z prasy lokalnej, z „Nowych Dróg” i „Notatnika Agitatora”. Piotr już na pierwszym spotkaniu zdobył sympatię tego gremium.

Gdy późnym wieczorem, na kilka godzin przed jutrzejszym plenum I-szy sekretarz, nawet nie czytając, odrzucił przedstawiony mu elaborat, twierdząc, że 15 stron to objętość nie do przyjęcia.

– Ma być nie mniej niż 25 – 30 stron! – stwierdził autorytatywnie. Nie marudzić, zakasać rękawy
i do roboty! – stwierdził autorytatywnie.

Aktywiści byli zdruzgotani. Po krótkim namyśle Napiórkowski przejął inicjatywę. Zaproponował by przepisać tekst z podwójnym odstępem między wierszami. Maszynistka uporała się z pracą najszybciej jak mogła. Partyjny bonza spojrzał na ostatnią stronę:

– Pełne 27 stron. No proszę, jak się, k…, przyciśnie, to można!

I z uczuciem dobrze spełnionego obowiązku aktyw powiatowy udał się do domów, by chociaż kilka godzin, jakie pozostały do rozpoczęcia jutrzejszego plenum, spędzić w objęciach Orfeusza.

 

Bronisław SAŁUDA