Magdalena Grzebałkowska: jestem dziennikarką piszącą biografie reporterskie

Magdalena Grzebałkowska

Magdalena Grzebałkowska

Magdalena Grzebałkowska – dziennikarka, pisarka. Absolwentka studiów historycznych na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka biografii ks. Jana Twardowskiego oraz Tomasza i Zdzisława Beksińskich. Laureatka Nagrody Grand Press oraz Śląskiego Wawrzynu Literackiego. W 2016 nominowana do Nagrody Literackiej „Nike” za książkę “1945. Wojna i pokój. Mieszka w Sopocie. Jej ostatnia książka to ”Komeda. Osobiste życie jazzu”. We wtorek w olsztyńskiej WBP spotkała się z czytelnikami. Poniżej fragmenty jej wypowiedzi.

Komeda

Byłam w Krakowie w wydawnictwie i rozmawiałam o tematach do książki. Któryś z rozmówców powiedział mi, że może bym napisała o Komedzie. Ee… Komeda – mówię myśląc o Klenczonie – to nie. No i tak się z wydawcą rozstałam. Nic do Klenczona nie mam, ale po prostu nie poczułam mięty do tego tematu. Wyszłam, jestem na schodach i nagle olśnienie. Zaraz przecież Klenczon to nie Komeda. Szybko wróciłam do moich rozmówców i mówię: oczywiście napiszę książkę o Krzysztofie Komedzie.

Prawdziwe nazwisko Krzysztofa Komedy to Trzciński. W tamtych czasach jazzmani uwielbiali pseudonimy. Wszyscy amerykańscy jazzmani zmieniali nazwiska, więc nasi też. Trudno powiedzieć dlaczego Trzciński nazwał się Komedą. Jedna z prawdopodobnych historii wyglądała tak, że Krzysztof Trzciński chciał na jakimś obozowisku przed namiotem napisać na desce Komenda i popełnił błąd. Napisał Komeda. Otoczeniu to się spodobało i tak zaczęli go nazywać.

Krzysztof Komeda urodził się przed wojną i matka dość szybko zorientowała się, że jest muzycznie utalentowany. Krąży legenda, że Komeda w wieku siedmiu lat został studentem konserwatorium w Poznaniu. Dokumenty się nie zachowały, ale najprawdopodobniej został w wieku siedmiu lat uczniem szkoły muzycznej, podczas, gdy normalnie zapisywano do szkoły od 12 roku życia. Przyszła wojna i sam Komeda o tym mówił – sześć lat niegrania spowodowało u niego opóźnienia w stosunku do innych muzyków.

Myślę, że nie poszedł do konserwatorium ponieważ matka bardzo chciała, aby został lekarzem. Zdał egzamin na akademię medyczną, jednak z powodu inteligenckiego pochodzenia nie został przyjęty na studia. Wtedy apodyktyczna matka pojechała do Poznania na uczelnie i załatwiła mu studia. Komeda je skończył i został świetnym laryngologiem. Później porzucił medycynę.

Muzycy Komedy i on sam strasznie dużo pili. Jacek Ostaszewski, wybitny kontrabasista, odszedł z  zespołu bo jazz – czytaj alkohol – by go zabił. Poszedł do zespołu Grechuty i w Anawa chował się za kontrabasem, bo to była nie jego muzyka. Uważam, że Komeda umarł przez alkohol.

Magdalena Grzebałkowska i prowadząca spotkanie red. Ewa Zdrojkowska (z prawej)

Magdalena Grzebałkowska i prowadząca spotkanie red. Ewa Zdrojkowska (z prawej)

1945. Wojna i pokój

Jak Szymon Hołownia napisał książkę “Tabletka z krzyżykiem” o  kościele, to wylądowała ona na półce ze zdrowiem… Więc dzisiaj są tak trudne czasy, że wydawca, aby sprzedać książkę musi na okładce napisać, że to jest biografia. Chodzi o to, żeby księgarz z sieciówki wiedział na której półce ma ją postawić. Nie jestem biografką, co najwyżej dziennikarką piszącą biografie reporterskie. O książce “1945 Wojna i pokój” ktoś powiedział, że wyszła mi biografia roku 1945.

Książka 1945 w rzeczywistości jest zbiorem reportaży historycznych, które bardzo lubię pisać. W “Dużym Formacie”, w którym pracowałam kilkanaście lat, nie było zbyt dużo miejsca na reportaż historyczny, bo gazeta karmi się jednak codziennością.  Napisałam książkę na zamówienie, bo zbliżała się 70 rocznica zakończenia II wojny światowej. Inny reportaż o zatopieniu Gustloffa napisałam wcześniej, w roku 2004. Ten reportaż był zapalnikiem pozwalającym napisać książkę o roku 45-tym.

Chociaż kończyłam historię na Uniwersytecie Gdańskim, to niewiele wiedziałam o roku 1945. Musiałam się wszystkiego od nowa nauczyć. Zaczęłam od przeczytania książki prof. Marcina Zaremby “Wielka trwoga. Polska 1944-1947”, któremu zresztą dałam swoją książkę, do sprawdzenia czy nie ma w niej błędów. Na szczęście nie było. “Wielka trwoga” skierowała moje myślenie na właściwe tory, bo początkowo sądziłam, że napiszę o tym jak cudowny to był rok zakończenia tej okropnej wojny. Tymczasem dla niektórych to był gorszy czas od lat wojennych. A potem chodziłam już swoimi reporterskimi ścieżkami od człowieka do człowieka, żeby znalazły się takie tematy jak kwestia żydowska, problem Warszawy. Gwałtu nie ruszałam, bo to było krótko po filmie “Róża” i nic lepszego od Smarzowskiego bym nie zrobiła.

Bardzo chciałam napisać reportaż o szabrownictwie, film “Prawo i pięść” nakręcono już dość dawno, więc mogłam ten temat poruszyć. Historycy podają, że wówczas szabrowało w Polsce około 90 proc. ludzi. Szaber był różny, np. instytucjonalny. Władze Warszawy wysyłały swoich przedstawicieli do Wrocławia, żeby przywieźli np. kalkę techniczną dla biura odbudowy stolicy. Był szaber wojskowy. Armia radziecka miała np. swoje oddziały wyspecjalizowane w szabrze. Był wreszcie szaber indywidualny, prywatny. Chciałam ten temat poruszyć z punktu widzenia szabrownika. Zaczęłam szukać, ale 70 lat po wojnie trudno znaleźć jakiś skarb. Zupełnie przypadkiem spotkana dziewczyna powiedziała mi o swojej babci Niusi, która mieszkała w Bakałarzewie, blisko ówczesnej granicy Polski z Prusami Wschodnimi. ZImą,wspólnie z grupą znajomych wyprawili się na drugą stronę jeziora, gdzie były tereny niemieckie. A nie mieli nic, bo Niemcy w czasie wojny spalili im dom. Zdaniem pani Niusi szaber był czymś cudownym. Można było brać co się chce i nie trzeba było płacić. I to zderzenie z inną kulturą i cywilizacją. Dom niemiecki był z cegły, kryty dachówką, miał inne umeblowanie, w kuchniach kafle z niebieskimi wzorami, inne były cukiernice, ubrania w szafach. Wszystko było niezwykłe. Kiedyś wraz z ojcem zapędzili się nawet do Giżycka i tam w sklepie zauważyli małe domki, klateczki. Myśleli, że to zabawka. W domu odkryli, że to była piękna, niemiecka pułapka na myszy.

Znalezienie bohaterów do “Roku 45” wcale nie było proste. Wśród tematów, które chciałam poruszyć byli Kaszubi. Okazało się to prawie niemożliwe, bo to naród bardzo zamknięty, nie rozmawiają z nieswoimi. W końcu udało mi się dotrzeć do pana Wernera, który mieszka teraz w Hamburgu, a w czasie wojny mieszkał z rodziną koło Królewca. Rodzina była antyhitlerowska i musiała uciekać z zagłębia Ruhry do Prus Wschodnich. Gdy nadchodził front ze wschodu uciekali wozem konnym przez Zalew Wiślany. Młody Werner dotarł do Gdyni i tam został niewolnikiem u Kaszuba, który wmówił mu, że wszyscy Niemcy będą od teraz niewolnikami i nie ma sensu, aby gdziekolwiek uciekał. Wrócił do ojczyzny dopiero w 1991 r. bo jako cenionego fachowca stoczniowego Polska nie chciała go wypuścić. Podczas tej ucieczki przez Zalew zginęło 50 tys. ludzi. Spotkałam niedawno pewnego pana, który jesienią 1945 r. łowił ryby nad Zalewem i opowiadał, że widział wodnych szabrowników czyli ludzi, którzy bosakami wyciągali zwłoki i przywłaszczali sobie różne przedmioty.  

Magdalena Grzebałkowska

Magdalena Grzebałkowska