W styczniu, od wielu lat wyjeżdżam na krótki tygodniowy pobyt do Ciechocinka, uznając że jest to jedyny sposób, aby zrealizować noworoczne postanowienie o konieczności zrzucenia zbędnych kilogramów. Długi poobiedni spacer w towarzystwie aparatu fotograficznego należy do jednego z codziennych sanatoryjnych obowiązków.
Tak było i w tym roku. Trzeciego dnia pobytu, z uwagi na deszczowa pogodę, wybrałem się na spacer jedynie pod tężnie. Trasa wiodła po wydeptanej trawiastej ścieżce, która biegła w bezpośredniej bliskości konstrukcji tężni. Nie było to jednak roztropne, gdyż w pewnym momencie, chcąc ominąć kałużę, poślizgnąłem się. Aby uchronić się przed upadkiem złapałem najbliższą belkę tężni. Uratowany, pogłaskałem ją, dziękując za ratunek. I w tym momencie doznałem oszołomienia, bo to, co ujrzałem na belce, było czystą metafizyką, a więc tym, co tajemnicze, niedostępne zmysłom i doświadczeniu. Zobaczyłem twarz. Twarz śpiewającego chłopca i uzmysłowiłem sobie, że tak naprawdę nie uratowała mnie zwykła drewniana belka, a zaklęty w belce, zaczarowany śpiewający chłopiec. Od razu sobie pomyślałem, że musiał przed setkami lat śpiewać w chórze, co oznaczało, że chórzysta uratował z opresji drugiego chórzystę. Zostaliśmy przyjaciółmi. Pozwolił się sfotografować i jednocześnie wzrokiem wskazał, że w tężniach zaczarowanych jest więcej różnych stworów. Jednak w większości są one tak ukryte, że tylko kochający kulturę, a nade wszystko malarstwo i fotografię, mogą je dojrzeć i to nie zawsze. I tak dzięki śpiewającemu chłopcu, który wyratował mnie z opresji, powstał zbiór fotografii opowiadających o tajemnicach zaklętych w ciechocińskich tężniach, a ja mam przyjemność zaprezentować jego portret.